O tym, że nawet przy otwartych rogatkach przejazdu kolejowego należy zachować czujność i nie przejeżdżać przezeń „na pałę”, słyszymy niemal co chwila. A i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto wyłamuje lub objeżdża rogatki na milimetry przed zderzakami nadjeżdżającego pociągu. A przecież nawet otwarty przejazd nie gwarantuje, że mamy wolną drogę, co dobitnie pokazał przykład ze Skarżyska-Kamiennej sprzed 40 lat.
Był 23 sierpnia 1984 roku. Normalny dzień roboczy. O godzinie 04:20 z Dęblina wyruszył pociąg nr 511 relacji Dęblin – Kielce. Niestety, nie mam informacji, czy był to skład wagonowy, czy też jednostka elektryczna. Z rozkładu wynika tylko tyle, że w składzie były same „dwójki” – więc to mogła być lokomotywa z „ryflakami”, „bipami” albo „bonanzami” tudzież 111A, ale równie dobrze pojedyncza lub podwójna jednostka EN57.
Około godziny 06:33 pociąg ruszył z przystanku osobowego Skarżysko Zachodnie. W pobliżu tego przystanku kolejowego, na osiedlu Skałka, znajdowały się zakłady metalowe Predom-Mesko. Tam właśnie zmierzali pasażerowie autobusu tamtejszego MPK linii A Bis. Pojazdem wiozącym w zdecydowanej większości pracowników tego zakładu był Jelcz PR110.
Na ul. Asfaltowej, w pobliżu Meska, znajdował się przejazd kolejowy sterowany przez dróżnika. 50 m dalej znajdował się przystanek autobusowy, na który zmierzał autobus nabity po sufit pracownikami tego zakładu. Nagle kierowca, już po wjeździe na otwarty przejazd, dostrzegł rozpędzający się pociąg. Maszynista widząc autobus na przejeździe włączył nagłe hamowanie. Pociąg rozpędzał się po odjeździe ze Skarżyska Zachodniego. Kierowca autobusu również wcisnął gaz do dechy. Zderzenia jednak nie udało się uniknąć…
Skład sunął przed sobą „peerę” przez jakieś 40 metrów. Na szczęście autobus się nie wywrócił – to mogłoby okazać się tragiczne w skutkach. Strach pomyśleć, jak wyglądałaby sprawa, gdyby pociąg jechał z kierunku Kielc i do tego bez zatrzymania na Skarżysku Zachodnim… Prawdopodobnie autobus zostałby zmieciony, a wszyscy na pokładzie wynoszeni by byli w czarnych workach.
Z zatrzymanego pociągu pasażerom autobusu wybiegła drużyna pociągowa jak i osoby jadące tym składem. Ale i tak dla jednej osoby jadącej „peerą” ratunku już nie było.
Służby ratunkowe dotarły na miejsce zdarzenia dość szybko. Jak relacjonowali świadkowie zdarzenia, syreny uprzywilejowanych pojazdów było słychać w całym mieście. Według mediów, do pomocy rannym (których było aż 59-ciu) przyjechało 21 karetek i przyleciały dwa śmigłowce. Rannych rozwieziono do szpitali w Skarżysku-Kamiennej, Kielcach i Starachowicach. Jedną osobę zawieziono do szpitala w Lublinie.
Jedynie 18 osób jeszcze tego samego dnia wypisano do domów. Co więcej, w wyniku odniesionych obrażeń zmarły jeszcze trzy osoby. Cała czwórka ofiar (dwie kobiety i dwóch mężczyzn) to pracownicy zakładu Predom-Mesko. Trzy osoby pochodziły ze Skarżyska-Kamiennej, czwarta mieszkała w pobliskim Bliżynie.
Jeden z poszkodowanych w wypadku – Lucjan Kaczmarski – zdarzenie opisał następująco: „I tak mieliśmy szczęście, że autobus się nie przewrócił. Gdyby tak się stało, mało kto by się z tej miazgi uratował. Widząc nadjeżdżający pociąg, instynktownie chwyciłem się oparcia fotela, za którym siedziałem, zamknąłem oczy i czekałem najgorszego. To były ułamki sekund. W uszach miałem tylko jazgot hamującego pociągu. Gdy się ocknąłem, chciałem zamknąć oczy ponownie. W autobusie z ponad czterdziestu pasażerów nikt się nie ruszał, nie podnosił… To było straszne… Od strony pociągu biegli w naszym kierunku jego pasażerowie. Zrozumiałem, że żyję… I pomyśleć, że do przystanku, na którym miałem wysiąść, aby pójść do pracy, miałem zaledwie 50 metrów…”
Ruch pociągów na linii nr 8 wstrzymano na kilka godzin. Tyle czasu zajęło zabezpieczenie miejsca wypadku, pomoc rannym, zbieranie dowodów i posprzątanie pobojowiska. Milicja zatrzymała na miejscu wypadku cztery osoby – dróżnika (który nie zamknął przejazdu), dyżurną ruchu i praktykanta z przystanku Skarżysko Zachodnie oraz kierowcę autobusu. Dochodzenie prowadziło także PKP i Prokuratura, ale do wyników nie sposób dotrzeć.
Cztery ofiary wypadku zostały pośmiertnie uhonorowane podczas obchodów 60-lecia istnienia zakładów Mesko. Jedna otrzymała Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, pozostałe trzy – Złoty Krzyż Zasługi. Cała czwórka dostała też pośmiertnie odznaki „Zasłużony dla Ziemi Kieleckiej”.
Ta tragedia spowodowała ożywienie dyskusji o budowie tunelu lub wiaduktu, który pozwoliłby zlikwidować niebezpieczny przejazd. Ten wypadek był bowiem najbardziej spektakularny, ale nie jedyny w tym miejscu. Jednak konkretne projekty nigdy się nie pojawiły. Przejazd jest w tym miejscu po dziś dzień. Zmienił się tylko sposób sterowania – teraz są tam automatyczne rogatki, nie ma już budynku dróżnika. Pamiętajmy jednak, że pomimo iż błędu już nie popełni człowiek, to aparatura również może zawieść. Dlatego zanim wjedziesz na przejazd – pomyśl dwa razy. Otwarte rogatki nie oznaczają, że pociąg nie nadjedzie.