Tragedie w transporcie publicznym, odc. 9
Wypadki na przejazdach kolejowo-drogowych to nadal o wiele zbyt częsty temat. Najczęściej przyczyną jest lekkomyślność i skrajna nieodpowiedzialność wjeżdżającego na czerwonych światłach lub w czasie zamykania się przejazdu kierowcy („bo zdążę”), nie wspominając o gigantach objeżdżających półzapory milimetry przed zderzakami nadjeżdżającej lokomotywy. Ale nie zawsze tak jest. Bywa, że nawali dróżnik. I jak zaśnie (choć to niedopuszczalne) albo musi wyjść do toalety bez wiedzy o zbliżającym się pociągu, jeszcze można znieść taką wiedzę. A co w sytuacji, gdy dróżnik otwiera przejazd będąc świadomym, że zaraz z drugiej strony będzie jechał drugi pociąg? A tak właśnie stało się w Opolu (konkretnie w dzielnicy Nowa Wieś Królewska) przed 65-ciu laty…
Był późny wieczór 6-go stycznia 1960 roku, zbliżała się 21:00. W tamtych czasach nie było mowy, aby Uroczystość Objawienia Pańskiego (pot. Trzech Króli) była wolna od pracy, niemniej było to czas powrotów dla uczniów z przerwy zimowej. Dlatego też wieczorny (właściwie to już nocny) autobus relacji Opole – Izbicko, którym zwykle jeździło około 10-ciu osób, był zapakowany do granic możliwości młodzieżą. Pojazd, prawdopodobnie San, należał do opolskiego oddziału PKS-u.
Kierowca zatrzymał nabity po sufit autobus przed przejazdem kolejowym przecinającym linię kolejową nr 132 (Bytom – Wrocław Główny). Miało to miejsce w pobliżu dzisiejszych zakładów Nutricia. Zapora była zamknięta, gdyż akurat przejeżdżał skład towarowy. Gdy ostatni wagon opuścił przejazd, dróżnik zaczął podnosić rogatki. Autobus PKS-u ruszył. I w tym momencie z drugiej strony na przejazd wpadł prowadzony parowozem pociąg 4623 relacji Bytom – Kamieniec Ząbkowicki…
Skład z Górnego Śląska wprawdzie zwalniał przed będącą bardzo blisko stacją Opole Główne (w momencie zderzenia jechał 50 km/h), ale wlókł przed sobą resztki autobusu jeszcze przez 172 metry, przy okazji łamiąc zabetonowany semafor. Autobus PKS-u został zgnieciony jak blaszana puszka. Nie było nikogo na pokładzie, kto by nie odniósł obrażeń. 12 osób zginęło na miejscu. Wszystkie wolne karetki z Opola, a także miejscowi taksówkarze, błyskawicznie zjechali się na miejsce tragedii i zabierali do szpitali poszkodowanych. Na pomoc ruszyła także brygada ratownicza pobliskiej parowozowni Opole Główne. Aby wydobyć autobus, a raczej to co z niego zostało, spod kół lokomotywy, konieczne było użycie aparatów spawalniczych.
W drodze do szpitala zmarł 27-letni konduktor autobusu (w tamtych czasach kierowca miał skupić się na jeździe, a bilety – tak jak po dziś dzień w pociągach – sprzedawali konduktorzy). W opolskich szpitalach tej nocy zmarły w wyniku obrażeń jeszcze dwie osoby. I to, pomimo że pierwsze osoby trafiły na chirurgię zaledwie 15 minut po zdarzeniu…
Następnego dnia Opolanie, głównie młodzież, ruszyli do Punktów Krwiodastwa i oddawali krew dla poszkodowanych w wypadku. Tego dnia przybyło krwi od 130 osób.
Kierowca autobusu – Florian Schwalbe – przeżył wypadek. Mówił, że nawet nie zdążył zapiąć drugiego biegu, gdy autobus został zmieciony z przejazdu przez pociąg. Schwalbego siła uderzenia wyrzuciła na torowisko.
Dwa dni po katastrofie zmarła jeszcze jedna osoba – 18-letnia dziewczyna. Jej rówieśnicy amputowano obie nogi, aby utrzymać ją przy życiu.
Śledczy jako winnego błyskawicznie wskazali dróżnika na feralnym przejeździe kolejowym. Otwierając rogatkę po opuszczeniu przejazdu przez pociąg towarowy i wiedząc, że z kierunku Groszowic nadjeżdża inny pociąg złamał przepisy. Te stanowią, że rogatka musi pozostać zamknięta, jeżeli dróżnik ma wiedzę, że z drugiej strony w przeciągu trzech minut ma przejechać inny pociąg. Przepis ten był przyczepiony w widocznym miejscu w strażnicy przejazdowej. Dróżnik jednak myślał, że autobus (oraz znajdujący się za nim pojazd MPK) zdążą przejechać. Gdy zobaczył, co się stało, uciekł i zatrzymał się u swojego sąsiada, mieszkającego kilka kilometrów dalej. Tam nad ranem ujęli go funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej.
Z dzisiejszej perspektywy pomoc, jaką ogarniał Polski Czerwony Krzyż dla poszkodowanych, budzi uśmiech politowania, ale w tamtych czasach przekazanie 60-ciu słojów kompotu oraz soków z ananasa i pomarańczy to był nie lada wyczyn. Ministerstwo Zdrowia ściągnęło 350 ampułek zagranicznych leków, co wtedy także nie było łatwe.
Niestety, źródła nic nie mówią o tym, jak został ukarany dróżnik. Nie mam też pojęcia, jaki to był tak naprawdę autobus (podejrzenie padło na Sana H01B, wtedy w PKS było ich sporo) ani jaki parowóz prowadził pociąg do Kamieńca Ząbkowickiego. Trudno mi też powiedzieć, dlaczego autobus jechał akurat tędy. Prawdopodobnie układ ulic był zupełnie inny, a już na pewno nie było estakady nad linią kolejową nr 144 (Tarnowskie Góry – Opole Główne).
Tak jak mówiłem po opisie staranowania autobusu miejskiego przez pociąg w Skarżysku – Kamiennej, tak samo mówię teraz – nawet przed otwartym przejazdem zachowajmy czujność i nie uważajmy, że otwarta rogatka to z urzędu zgoda na wjazd na przejazd kolejowy „na pałę”.